Lea's
POV
Po
jakiś dwudziestu minutach znalazłyśmy się pod domem Ashley. Od
kiedy pamiętam robił on na mnie olbrzymie wrażenie i za każdym
razem, gdy go widziałam zapierał mi dech w piersiach. Przed nim
znajdował się olbrzymi podjazd, na środku którego stała jasna
fontanna, zwykle wyłączana jesienną porą. Obecnie leżało w niej
trochę brązowych liści.
Wchodząc
do środka od razu zrobiło mi się trochę cieplej. W domu Ashley
zawsze tak pięknie pachniało i było tak czysto.
-Jesteśmy!
- krzyknęła w progu i po chwili pojawiła się jej mama z uśmiechem
na twarzy, trzymając na rękach 5-letnią siostrę przyjaciółki,
która odwróciła nieśmiało główkę patrząc za plecy mamy.
-Od
kogo taki piękny bukiet? - powiedziała kobieta podchodząc do nich
i pochylając się by je powąchać. Ashley spojrzała na mnie
niepewnie nie wiedząc co ma odpowiedzieć. Przecież same nie
wiedziałyśmy od kogo on jest.
-Emm..
od kolegi.
-Oh,
tak? Od którego? - już mi się nie spodobało, że mama Ashley
zaczęła drążyć ten temat. Ashley wyglądało na nieco zmieszaną.
-Od
takiego jednego, nie znasz.
-No
wiesz, takich róż nie dostaje się bez okazji.
-Co
na obiad mamo?
Dało
się wyczuć w głosie przyjaciółki zdenerwowanie, nie dziwię się.
Sama byłabym już tą całą sytuacją zmęczona i zdenerwowana.
-Spaghetti,
powinno być gotowe za godzinę. - odpowiedziała odkładając
dziewczynkę na podłogę. Ta szybko schowała się za jej nogami.